Oqrwieństwo

Przecudnej urody widok przełamał się na dwie części. Dzieląc promieniem słońca zimno śniegu na zewnątrz i ciepło chaty wewnątrz. Oqrwieniec zdawał się zastygnąć w bezruchu niczym wiecheć ziół na słupie. Zastygła sielankowośc była jednak tylko …

… pozornym złudzeniem jakiemu mógłby ulec co najwyżej turysta z wielkiego miasta. Prawda była zupełnie inna. Oqrwieniec zastygł w bezruchu niczym indiański łowca z amazońskiej dżungli polujący na dzikie węże. Jak przyczajony tygrys i ukryty smok, największy łupkowski łowca próbował podjąć nierówną walkę z małymi oqrwieńcami, przed którymi ostrzegała tabliczka w pobliżu schroniska. Oqrwieńce kryły się gdzieś blisko…

… i tylko czekały na okazję aby spłatać jakiegoś psikusa. Ale komu tak naprawdę, skoro w chacie pustki? Nawet Naczelny Oqrwieniec Bieszczadu poczuł znużenie i udał się na spoczynek. Po dłuższej chwili przycupnęły więc zrezygnowane maluchy przy piecu. Grzejąc się obserwowały przez uchylone drzwiczki tańczące płomyki, trawiące kawałek buczyny. Ten widok sprawił, że w główkach małych oqrwieńców zrodził się bardzo szalony pomysł…

… skoro turystów niedostatek w chacie, to na łów trza ruszyć.
– Baczność! – zakrzyknął naczelny oqrwieniec, lekko z czoła odsuwając zwichrzoną grzywkę – Nam trzeba na połów ruszyć, by chatę napełnić jęki zachwytu i ciamkaniem rozkoszy na część odgrzewanych ruskich pierogów rozlegnięcia.
– Na pohybel! – głosy lekko zmarzniętych oqrwięcząt zabrzmiały unisono…

– Jak zimno! – zakrzyknął najmniejszy oqrwieniec poleciawszy na swój mały łeb z mocno oblodzonych schodów.
Pozostałe z zaciekawieniem wyjrzały przez lekko uchylone drzwi.
– Prawdęć prawi. Trzeba kożuchy z mleka pościągać i dobrze się okryć bo wyprawa na połów turystów może nam nasze oqrwieńcze zdrowie nadszarpnąć.! I niech mi tak który spróbuje naszczać do garnka, to kudły z uszu powyrywam! – opiekuńczo zakomenderował najstarszy…

57 Responses to “Oqrwieństwo”

  1. 1
    Jędrzej:

    … Ja wiedziałem, że tak będzie! – powiedział smętnie kolejny wiekiem po najstarszym oqrwieńcu, który przez swoich oqrwieńskich pobratymców nazywany był Marmolem, ze względu na marudny charakter.
    – nawet ciepły kożuch z mleka nie pomoże! – wtórował inny.
    Nagle jeden z młodszych wpadł na pomysł:
    – skoro kożuch z mleka za cienki na tę zimnicę – to może pościągajmy pierzynki ze śledzi?
    – A skąd ty głupi weźmiesz śledzie pod pierzynką?!? Przecia w sylwestra wszystkie śledzie wyszły, jak się do nich te turysty dobrały!
    – trzeba było nie dopijać z butelek resztek Niedźwiedzia! skarcił pozostałych braci najstarszy – wtedy może byśmy i w pierzynki się zaopatrzyli i w kożuchy!…

  2. 2
    Hipis aus Stettin:

    … Kłótnia między oqrwieńcami trwała na dobre. Wtem do chaty wleciał najmłodszy cały owinięty w papier toaletowy. Wnet zauważony został przez kompanów, a jako pierwszy zareagował Marmol:
    – Powiedz mi Siusiumajtku skąd wziąłeś takie wdzianko?
    Zatem odrzekł mu żółtodziób tymi słowami:
    – W chacie ludków nie ma, więc nikt nie chodzi do qrestwa. A skoro papier leży nieużywany, to go „podpożyczyłem” sobie. Nawet nie wiecie jak mi teraz cieplutko!
    – No to lepiej się tak nie afiszuj w tym wdzianku, bo jak cię Naczelny zobaczy to pewnie spuści z łańcucha Qrwipudla i będziesz się miał z pyszna…

  3. 3
    Maćko:

    - Gorzej, jak turysty przyjdą… Chwyci taki, użyje, a potem znów będziemy cię przez pół dnia wygrzebywać z g…. głębokości, jak wtedy, kiedy pierwszy raz ujrzałeś qrewstwo niebieskie i skorzystałeś, wołając: basen! basen! – zauważył najstarszy chrząkając znacząco…

  4. 4
    ojciec prezes:

    Rechot niczym zgrzyt kredy prowadzonej ręką belfra po starej tablicy rozległ się wśród oqrwieńców. Siusiumajtek nerwowo wygładzał fałdy swojego nowego ubranka chcąc ukryć przerażenie jakie wylał na niego tą uwagą Najstarszy.
    – Ale mi jest ciepło!!!
    Niczym piką dzika zaatakował Siusiumajtek resztę Oqrwieńców wzbudzając jeszcze większy rechot.
    – Tak, tak będzie ci jeszcze cieplej jak …

  5. 5
    Maćko:

    … ostatnio, kiedy ubrałeś na siebie skarpetę turysty i docucić cię nie mogliśmy przez tydzień.
    Dość gadania. Du…sze w troki i ruszamy. Czas zapełnić chatę!

    Tylko delikatny zgrzyt drzwiczek od pieca, rozkołysanych zaczepionym o nie końcem papieru toaletowego z ubranka malucha, zdradzał spieszne rozpoczęcie pochodu.

    Tymczasem w okolicy stacji w Łupkowie…

  6. 6
    Hipis aus Stettin:

    … pojawili się pierwsi turyści. Zmęczeni byli długą wędrówką. A na dodatek skończyły im się zapasy żywności.
    – Daleko jeszcze? – Zapytał ten najbardziej zmęczony.
    – Nie, przed tym cmentarzykiem musimy skręcić w prawo.- Odpowiedział rosły mężczyzna i pokazał ścieżkę wijącą się w stronę oblodzonego potoku. – Musimy jeszcze przejść przez betonowe kielichy, pod którymi przepływa potok. Stamtąd już tylko 10, może 15 minut marszu. Dojdziemy do drewnianej chaty, w której ogrzejemy się przy piecyku.
    – Ufff. Jak miło słyszeć te słowa. – Rzekła dziewczyna uginająca się pod ciężarem plecaka. – Marzy mi się ciepła kąpiel i miękkie łóżko do spania.
    Po chwili cała trójka pogrążyła się w marzeniach przelatujących przez ich nabrzmiały od wrażeń głowy. Nieświadomi, krok po kroku zbliżali się do celu, nie wiedząc co ich tak naprawdę czeka…

  7. 7
    ojciec prezes:

    Oqrwieńskie czujki zwietrzyły zapach miasta niesiony przez turystów.
    – Śmigaj zawiadomić braci – sykną cicho Ważniejszy do Mniej Ważniejszego.
    Ten pognał do chaty już się radując na czekające Oqrwieńców …

  8. 8
    ojciec prezes:

    … harce.

  9. 9
    E.z Czakowa:

    -No,wreszcie coś się będzie działo…-rozmarzył się Ważniejsz.

  10. 10
    Hipis aus Stettin:

    I wtem jego myśli przerwały dochodzące głosy z izby:
    – Flancujcie się na górze i zapraszam na herbatę. – rzekł Naczelny do gości.
    – Dziękujemy gospodarzu, uwiniemy się w trymiga i wnet schodzimy na dół.
    Po czym słychać już było tylko skrzypiące pod nogami turystów drewniane schody.
    – Ja wam dam „w trymiga”! Jeszcze zobaczycie kto tu będzie górą. burknął pod nosem ten Mniej Ważny.
    Ledwie skończywszy swą myśl, jak Filip z konopi wyskoczył w stronę strudzonych wędrowców Siusiumajtek i podrzucił im pod nogi kawałek mydła, które wziął z łazienki. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

  11. 11
    ojciec prezes:

    Głośny jęk świeżo zamiatanych desek podłogi, niczym kanonada zapowiadająca bitwę, rozległ się w chacie. Oqrwieńce ze swoich stanowisk obserwowali jak turysta z miną błagalną przeszyty sztyletami spojrzeń dwojga towarzyszy zagląda plecaka który go przed chwilą przygniótł do podłogi. Zapach drażniący nozdrza obwieścił, że smacznego napoju już nie ma. Ten zapas też im się skończył.

  12. 12
    Hipis aus Stettin:

    Rosły mężczyzna długo zbierał się z podłogi. Był poważnie oszołomiony.
    – Mariusz. Nic Ci nie jest? – zapytała dziewczyna.
    – Czuję ból, okropny, przeszywający świadomość ból… – na te słowa kolegi pozostała dwójka aż zamarła.
    – … właśnie potłukły się nasze zapasy, a do sklepu jest spory kawałek. Czeka nas „wieczór abstynenta”. – Dokończył Mariusz.
    – No to pięknie! – Wykrzyknął Dariusz, który był bratem poszkodowanego. – To my się martwimy o Twoje zdrowie, a ty jęczysz bo się flaszki potłukły!
    – Wiesz Darku? Jak śmigałem na tym mydle… – tu wskazał palcem na przedmiot sprawczy katastrofy – … czułem się tak, jak ptak, który rozpościerając skrzydła szybuje ku wolności. Cholera! Gdyby nie ten komin to mógłbym zrobić jeszcze jeden lub dwa nawroty. To niczym lot nad kukułczym gniazdem!
    – Dobrze wiedzieć, że Ci nic nie jest. – Wtrąciła Malwina, dziewczyna Dariusza – Ale przez to, że prasnąłeś w ten komin zupełnie ci się klepki poprzestawiały. – I zaśmiali się wszyscy gromko, tak, że cała chata drżała w posadach.
    Tymczasem na górę biegł Naczelny:
    – Ja Was bardzo przepraszam. Pewnie jakieś nieogarnięte turysty nie posprzątały po sobie. – Mówiąc te słowa jednocześnie z ukradka wygrażał pięścią oqrwieńcom.
    – Ależ nic się nie stało. Naprawdę. – Odrzekli chórem goście.
    – Zejdźcie na dół to się podzielę z wami dobrym winkiem.
    – Dziękujemy gospodarzu.
    Tymczasem siedzące i chichoczące z całej sytuacji oqrwieńce nagle ucichły.
    – Kurde! To nie przelewki moi kochani. Z nimi będzie naprawdę ciężko. – Zakomunikował Najważniejszy.
    – Damy radę. Nie tacy się przewijali przez chatę. Najgorzej będzie z Naczelnym. Widzieliście jego minę jak na nas patrzył? – Zapytał Siusiumajtek.
    – A co wymiękasz? – Zripostował Marmol.

  13. 13
    ojciec prezes:

    Niczym dwie armie po rozejmie turyści i oqrwieńce pokazali sobie plecy. Pierwsi skuszeni obietnicą Naczelnego przegrupowali się i okupują ławę w myślach szacując zapasy winka i gościnność gospodarza. Drudzy zwołani przez Marmola rozpoczęli obrady nad taktyką kolejnych potyczek z tymi turystami.
    Pierwszy zagaił tradycyjnie Marmol:
    – Stosujemy stare sztuczki – tu spojrzał na Siuśmajtka – czy damy im wycisk nowymi bo wyglądają na twardych a i gospodarz zdaje się im sprzyjać.

  14. 14
    E.z Czakowa:

    …?(i co dalej??)

  15. 15
    ojciec prezes:

    Zaciekawieni, oqrwieńce otoczyli Marmola, rozdziawili gęby każdy co najmniej na wielkość pieroga, tego od Helenki, i zamarli w bezruchu.
    – Naczelny bratając się z nimi wydał nam wojnę – przemawiał dalej niczym na agitce partyjnej.
    – Zgromadził zapasy napoju rozweselającego i jadła wszelakiego. Udobrucha nimi każdego turystę a do tego zna już nasze wszystkie sztuczki więc się nie boi. Musimy mieć nowe myki! – zakończył prawie krzycząc.

  16. 16
    ojciec prezes:

    Tymczasem Gospodarz zdejmował z wystroju stołu już pustą butelkę. Słowa turystów nabrały wesołości i wyższych tonów. Atmosfera przy stole zupełnie nie pasowała do pomruków wojny rozchodzących się wśród oqrwieńców.

  17. 17
    Hipis aus Stettin:

    Znużeni dobrymi trunkami ze spiżarki Naczelnego, turyści poszli układać się do snu. Oqrwieńce tylko na to czekały, bowiem Najważniejszy w tym samym momencie obmyślił chytry plan:
    – Wypijmy wszystkie zapasy ze spiżarni! – Zakomunikował.
    Patrząc na swojego szefa maluchy posyłały sobie nawzajem szydercze uśmiechy. – To będzie dopiero zabawa :D – Niemal jednogłośnie wyszeptały i zabrały się do malowania na ciałkach barw wojennych popiołem z popielnika. Wtem odezwał się Filutek: – A gdzie Siusiumajtek? – I zapadła taka cisza, że słychać było tylko gdzieś w oddali cichuteńkie gulgotanie. Cała kompania szybko rozpoczęła poszukiwania „zguby”. Dopiero gromkie beknięcie dochodzące zza drzwi spiżarki wydało Siusiumajtka, który tak sobie wziął do serca słowa Najważniejszego, że postanowił z prędkością światła wcielić je w życie. Po chwili wszystkie oqrwieńce z ochotą poddawały się rozkoszy degustacji.
    Naczelny, w międzyczasie, wydał jeszcze jeden rozkaz. Jako, że najmłodszy szybciej niż inni rozpoczął konsumpcję, musiał powyciągać z wszystkich butów sznurowadła i dobrze ukryć filcoki Gospodarza. W ten sposób Naczelny chciał upewnić się, że nikt nie będzie miał możliwości udania się do sklepu w celu odtworzenia kolekcji „zaginionych” trunków. Siusiumajtek wpadł na jeszcze jeden pomysł. Tak z własnej inicjatywy wyciągnął świece zapłonowe z zaparkowanej obok chatki terenowej Łady Niwy.

  18. 18
    ojciec prezes:

    Łatwe i przyjemne działania, może jeszcze nie zwycięstwo, uruchomiły w Oqrwieńcach pokłady radochy i pewności. A może to tylko był efekt akcji w spiżarni. Tak czy inaczej nie tylko chata, ale cała przełęcz, ba całe Bieszczady należały w tej chwili do Oqrwienców. Plemię to niczym wojowie Bolesława Śmiałego mieli ochotę na dalsze podboje. Siusiumajtek niczym harcownik trzymający w ręku trofeum pławił się w chwale. Na tych skrzydłach szczęśliwości noc dobiegała końca. Naczelny nie przewidział tylko poziomu ssania porannego jakie wytworzyły u turystów i Gospodarza ilości trunków spożyte wieczorem.
    – Macie coś – po otwarciu jednego oka jęknął Mariusz.
    – A co byś chciał? – suchymi wargami tchnął Dariusz.

  19. 19
    ojciec prezes:

    Nawet na naprędce skonstruowany jeż nie odpowiedział Mariuszowi choćby kilkoma kroplami. Nie pozostało nic innego jak tylko walczyć czynem z tym stanem. Turyści nie podejrzewali, że walka z kacem nie będzie ich jedyną walką tego dnia.

  20. 20
    ojciec prezes:

    Po drugiej stronie frontu u oqrwieńców wczorajsze harce trzymały w twardych ryzach wszelki ruch. Przysypany do tego ciszą niby śniegiem połoniny.

  21. 21
    Hipis aus Stettin:

    Okazało się, że na skutek dance makabre, który wykonały upojone alkoholem oqrwieńce wystrój chaty i jej okolic uległ diametralnej przemianie. Ale goście nie byli w stanie się jeszcze o tym przekonać. Dopiero przebudzenie Malwiny zmusiło chłopaków do wywleczenia się spod śpiworów.
    – Mam taką suszę w buzi, jakby mnie pół roku Beduini karmili piaskami Sahary. Chodźcie chłopcy do izby, napijemy się herbaty.
    Schodząc na dół po schodkach Mariusz aż stanął ze zdziwienia:
    – Co pod sufitem robią moje skarpety? – zapytał.
    – Twoje skarpety? – odrzekł Dariusz – w moich butach nie ma sznurówek i nie mam pojęcia co się z nimi stało! – Dodał rozwścieczony.
    – Dobrze, że sprawdziłam czy żar tli się w piecu. Patrzcie co znalazłam. Darku, czy to nie twoja butla z gazem? – spytała dziewczyna.
    – Moja, moja. Co tu się dzieje?
    W tym czasie w izbie pojawił się Naczelny, który mamrotał pod nosem coś jakby: „k…a, nie zapalił. Nogi z d..y powyrywam! Zobaczył gości i spytał: – Nie widzieliście pewnie moich gumofilców, ale powinniście zobaczyć co jest zatknięte na zewnątrz na kiju od żurawia. A zwłaszcza ty powinnaś. – I wskazał palcem na Malwinę.

  22. 22
    ojciec prezes:

    Z ogromnym zdumieniem na twarzy Malwina wybiegła przed chatę. Za nią poczłapali lekko skrzypiąc Darek i Mariusz. Niczym proporzec zbrojnego hufca migotał łaskotany prawie erotycznymi podmuchami wiatru zestaw miseczek (dwóch) rozmiaru, który mężczyznom podnosi nie tylko ciśnienie oraz niczym przecinek między nimi coś co mogło przypominać majtki ale w rzeczywistości było tylko tasiemką. Skrzypiące za plecami rech, rech, rech jeszcze bardziej rozjuszyło Malwinę miotającą się z kijem.
    – Cholera pomógł by mi który to zdjąć – wrzasnęła.
    – Tak w dzień i przy ludziach? – kpił Darek.
    – Chyba to już zdejmowałem wczoraj ale chyba nie z tego kija – naturalnie zdziwiony odnajdywał rzeczywistość Mariusz.

  23. 23
    E.z Czakowa:

    …hę?

  24. 24
    ojciec prezes:

    Siusiumajtek pierwszy zaczął wystawiać lico na dzionek odrywając policzek od gwintu świecy zapłonowej przy której zasnął niczym upojony miłością kochanek. Dokoła pochrapując leżeli pobratymcy, pozostałe świece zapłonowe i różne sznurówki. Powoli nastawiał świadomość na odbiór rzeczywistości.
    – Te, obudź się – szturchnął Mniej Ważnego.
    – Nożesz ty, kuźwa obudź się. Co nas tak zdmuchnęło wczoraj? – kontynuował.

  25. 25
    Hipis aus Stettin:

    Nie tyle zdmuchnęło co ululało. – Rzekł Marmol.
    Wtem okrzyk wydany przez Dariusza, nie tylko rozdarł rozważania oqrwieńców, lecz przeniósł akcję powieści przed studnię.
    …aaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!
    – A ci co? – Spytała Malwina.
    – Tttto – pokazując palcem na chatę zasugerował chłopak.
    Cała trójka odwróciła spojrzenia na wskazany kierunek. Wtem ich oczom ukazały się dwa białe ręczniki Mariusza i Malwiny z wypisaną szminką dziewczyny treścią: „Rzeczpospolita Bieszczadzka, okręg Łupków”. Na dodatek poddasze na całej długości rynny przyozdobione było girlandą z podpasek.
    – Ja cendolę! – Krzyknął gospodarz. – Tego nie widziałem wcześniej.
    – Gospodarzu, czy tu aby na pewno nie ma nikogo więcej? – Spytał Dariusz.
    Chatkowy zamarł na te słowa, cofnął się ze dwa kroki i odrzekł, – Nic mi o tym nie wiadomo. – Po czym spiekł raka i zamilkł.
    Malwina otrząsając się z krótkotrwałego szoku wyznała: – Nawet tutaj kobieta nie ma żadnej prywatności! Czym ty nas spoiłeś wczoraj? Kto by chciał poświęcić tyle zachodu na te figle? – Zaatakowała pytaniami Naczelnego, sugerując ognistym spojrzeniem jego winę, tak że poczuł się naprawdę odpowiedzialny za wszelkie zło.
    Chwila milczenia zdawała zamieniać się w nieskończoność. Dopiero Mariusz spowodował zejście grupy na ziemię.
    – Auto nie pali, my nie mamy butów, kac szumi jak Atlantyk! Ale jest ratunek, widzicie?
    – Co mamy widzieć? – Spytał Chatkowy.
    Wytężając wzrok Dariusz mocno poddenerwowany sytuacją wycedził, jednocześnie wskazując palcem na drogę:
    – Tam idą jacyś ludzie. Może mają nadmiar trunków.
    Obserwujący sytuację oqrwieńce podniosły larum:
    – Jak tu dojdą co mój cały trud pójdzie na marne! – Wykrzyknął Siusiumajtek, nadal ściskając świece w ręku. – Zróbmy coś…

  26. 26
    ojciec prezes:

    Cóż jednak mogą wymyślić dymiące „wczorajszym” głowy. Nawet jeśli jest ich pospolicie i oqrwieńsko dużo. Szczęściem Marmol jak na wodza przystało błyskiem geniuszu zarządził:
    – Siusiumajtek, niezauważenie wkręcasz świece i powodujesz zagdakanie pojazdu. Mniej Ważyz kilkoma robią stół i kuchnię na błysk.
    – Filcoki, skarpety i wszystko inne na miejsca poskładać – jak w amoku wyrzucał rozkazy Marmol.
    – A o czterech herbatach na stole nie zapomnieć – uzupełniająco dodał Najważniejszy.
    Tymczasem Chatkowy licząc w my do lach czas jaki mają turyści na pokonanie odległości do chaty ruszył do wejścia.
    – Kuźwa, tak porąbanej nocy jeszcze nie miałem a parę szpagatów przy okowicie przecież już w życiu wykonałem.
    – Wiara! Ogarnijmy chatę trochę bo nam się goście przestraszą tej propagandy na zewnątrz i burdelu wewnątrz – rzekł do stających jeszcze oniemiałych wspólników z którymi zagłaskał aż do zapomnienia wieczór.
    Stawiając pierwszy krok w wewnątrz chaty zaryczał jak niedźwiedź obudzony z zimowego snu.
    – …..

  27. 27
    Hipis aus Stettin:

    - Jakim cudem?!!!!!!!! Przecież przed chwilką był tutaj niesamowity chlew. – A że zza pleców wyrosła mu Malwina, dodał już w myślach: – Niech ja tylko te gnoje dorwę w swoje ręce.
    Na widok sznurówek w butach chłopcy opromienieli i zaczęli się licytować, który więcej wypije tego wieczora. Wtem zza chaty dobiegł wszystkich warkot silnika, co spowodowało, że Naczelny mało się nie rozbił o zamknięte drzwi. Wystrzelił z chaty niczym z procy, ale nie wyrobił już pierwszego zakrętu. Otrzepując się i jednocześnie warcząc ze złości wybałuszył oczy ze zdziwienia. Owy stan wywołał widok grupki turystów, których do schroniska prowadził ksiądz w obstawie dwóch zakonnic.
    – Tylko pingwinów mi tu brakuje. Jasna cholera! Oqrwieńce!!! – Niemal już wykrzyknął.
    – My też witamy gospodarzu. – Odkrzyknął ksiądz, myśląc że odpowiada na powitanie Chatkowego. – Planujemy tutaj trochę zabawić.
    – Co? Jak to? To nie są zwyczajni turyści? Co tu robi ta oaza? Nie będzie alkoholu? – Lawina pytań Darka i Mariusza toczyła się po izbie, aż usłyszały to oqrwieńce:
    – Nie zdzierżę!!! – Wrzasnął Siusiumajtek. – Po co przywracaliśmy porządek, skoro zbliża się tutaj kółko różańcowe? – Wtórował mu Mniej Ważny.
    – Spokojnie, nie traćcie wiary. – Nawiązywał do sytuacji Marmol – Teraz to dopiero zacznie się prawdziwa zabawa.
    – Oj tak. – Potwierdził Najstarszy. – Teraz dopiero poznają gorzki smak abstynencji!
    – Proponuję konkurs na najlepszy numer wycięty zakonnicom. – Rzekł uśmiechnięty od ucha do ucha Siusiumajtek.

  28. 28
    ojciec prezes:

    Trzymając w ręku kubek herbaty, delektując się do tego jeszcze widokiem z werandy ksiądz zagaił do Chatkowego.
    – Przybyliśmy synu do ciebie skuszeni opowieściami o cudowności miejsca tego.
    – Chyba w konfesjonale głupot i perwersji mu jakiś baran naopowiadał – w myślach zza okularów skomentował to gospodarz.
    – Naszym zamiarem jest zorganizowanie tutaj kursów przedmałżeńskich i weekendów profilaktyki dla narzeczonych i niezaręczonych aby przygotować ich do życia w sakramencie małżeńskim – kontynuował kontemplując widoki ksiądz.
    – O kuźwa – z przerażeniem pomyślał trzeźwiejąc do reszty Chatkowy a przyklejony uśmiech niczym plastikowa zabawka jarmarczna błyszczał w porannym słońcu.
    – Będę musiał chyba odpuścić Oqrwieńcom i miłosiernie wybaczyć im nocne i poranne jaja z turystów. Sam nie udźwignę tej krucjaty – przeprowadzał dalej w myślach intelektualną burzę zupełnie nie zwracając już uwagi na kazanie niespodziewanego gościa.
    Tymczasem Darek i Mariusz opowiadali siostrom zakonnym o urokach miejsca i dobroci Chatkowego chwaląc go niczym pustelnika posiadającego cudowne moce uzdrawiania. Wzbudziło to żywe zainteresowanie sióstr.
    Oqrwieńce, którzy pochowani w swoich tajnych zasadzkowych miejscach zastygli w bezruchu niczym ogrodowi krasnale powaleni powaleni wizją jaką ksiądz rozwijał przed Chatkowym.
    Marmol szturchnął Najstarszego i wycedził przez zęby – musimy się nim pogodzić sami nie damy rady.
    – Chyba żeby go już przekonał wszak to jest niezły biznes a okolica sprzyja strzyżeniu owieczek – odwarknął najstarszy.
    – Wtedy dupa blada – zza ich pleców syknął Siusiumajek – i wojna prawdziwa na całego.
    – Proszę księdza – doszedł już do siebie Chatkowy – może porozmawiamy przy śniadaniu właśnie będziemy siadali do posiłku, zapraszam.

  29. 29
    E.z Czakowa:

    :))

  30. 30
    Hipis aus Stettin:

    W miarę napełniania żołądków przepyszną jajówą z boczuniem i pomidorkami, rozmowa się już na dobre rozkręciła:
    -Czym ksiądz jeszcze się zajmuje? – Spytała Malwina
    – Wiele mam obowiązków, ale najważniejszą dziedziną mojej duchowej posługi jest egzorcyzm, moje drogie dziecko.
    Na dźwięk tego słowa wszyscy zamarli. I gdyby ktoś teraz widział minki oqrwieńców, to byłby gotów rozpowiadać, że to najstraszniejszy widok w jego życiu.
    – Pierwszy przełamał się Najstarszy. – Oj biada nam. Będzie pieruńsko trudno działać!
    – E G Z O R C Y S T A… – literował, cedząc przez zęby wściekły Marmol.
    – No to ładne kwiatki! – Pomyślał Chatkowy – Drżyjcie oqrwieńce bo będzie miazga…

  31. 31
    ojciec prezes:

    Jak zwykle w takich chwilach wielkiego narodowego rwania włosów z głowy zaginął gdzieś Siusiumajtek. Oqrwieńce powoli zbierali opadnięte tym strasznym wyrazem szczeny z podłogi. Tymczasem rozmowa przy stole nabierała intelektualny rumieńców.
    – Jak ksiądz łączy nauki przedmałżeńskie z egzorcyzmami? Bo tak po prawdzie miłość jest stanem szaleństwa z którego sakramentem małżeństwa nie jedną parę już wyleczono – tu spojrzał na Malwinę.
    – Bratcy moi – szczęśliwie zasapał za plecami jeszcze zdrętwiałej starszyzny Siusiumajtek.
    – Patrzcie i podziwiajcie kreatywność i ułańską fantazję młodości. Ten klecha ma katar i zaraz będzie kichał. A potem będą moje egzorcyzmy – wesoło meldował.
    Faktycznie ksiądz zaczął mrugać oczyma i marszczyć nos. Szybkim ruchem wsunął rękę do kieszeni sutanny po chustkę do nosa. Gwałtownie ją wyciągnął i razem z potężnym kichnięciem rozległ się wybuch rechotu dziewczyny i chłopaków. Na talerzu księdza w resztce jajecznicy znalazł się przedmiot okrągłego kształtu sprawdzony elektroniczni i do tego bardzo ładnie zapakowany w kolorową metaliczną folię.
    – Chatkowy mi chyba wybaczy – powiedział Siusiumajtek i z uśmiechem ukłonił się przed braćmi niczym artysta po występie.
    Przy stole zaś …..

  32. 32
    Hipis aus Stettin:

    … ksiądz długo się nie namyślając, chwycił ów przedmiot i bacznie mu się przyjrzał. Po chwili jego wzrok ujął już wszystkich biesiadników. Duchowny zatrzymał spojrzenie na zakonnicach, które przybrały kolor purpury i rzekł do Chatkowego:
    – Mam nadzieję, że masz tutaj tarkę.
    – Mam i to nie jedną. – Odrzekł gospodarz.
    – To dobrze, bo intuicja mi podpowiada, że trzeba szatkować marchewki. – Spoglądając jeszcze raz na zgorszonych oazowiczów odezwał się ponownie, tym razem do całej grupy: – Parówek również nie będziemy jedli.
    Na te słowa małe oqrwieńce wydały z siebie diabelski rechot, jednocześnie Siusiumajtek tonął w objęciach współplemieńców. A gdy się już wygrzebał z uścisków zakomunikował:
    – Teraz wasza kolej. Pokażcie co potraficie.
    Wracając do stołu: – Ależ bym się napił piwa. – Rozmarzył się Darek.
    – Ja pójdę do sklepu! – Wyrwał się Mariusz i ledwie wstał, jednocześnie dziękując za pyszne śniadanie, jedna z zakonnic wydobyła z siebie rozrywający bębenki w uszach krzyk…

  33. 33
    ojciec prezes:

    …wściekłości, który niczym czarny welon skrywający jej włosy, miał przykryć coś co wypadło z szerokiego rękawa brązowego habitu gdy po śniadaniu chciała się przeżegnać dziękując Bogu za tak wyśmienity posiłek.
    – O święta Cecylio!- zagrzmiało pod niebiosa podnosząc wręcz dach chaty i otwierając jej okna tak, że pewnie w Zagórzu a może i w Sanoku było słychać.
    Przedmiot lśnił niczym biała toka na szkaplerzu. O kamienne twarze księdza i drugiej zakonnicy odbijał się rechot. To nie był śmiech to był diabelski rechot. Chatkowy i chłopaki dostawali powoli komicznej apopleksji a po twarzy Malwiny łzy płynęły do otwartych śmiechem ust.
    Falusowaty kształt wibratora idealnie komponował się z leżącą już na stole prezerwatywą.
    Oqrwieńce stali jak zamurowani patrząc jeden na drugiego chcąc wzrokiem wyszukać sprawcę tego majstersztyku.
    – To żaden z was cieniasy, ani ten drętwiak chatkowy. To ja. Wyklęty przez was za życia mojego smaczek Barabarasz. Macie coś do wypicia? – dokończył dziwnie ubrany Oqrwieniec, który pojawił się nie wiadomo skąd.
    Przy stole Chatkowy odzyskiwał równowagę i zakomenderował – Mariusz śmigaj po ten browar. Darek z Malwiną i z siostrami sprzątają. A ja proszę księdza na rozmowę. O tam przy studni za 5 minut.
    – Z całym szacunkiem ale co tu się kuźwa dzieje – zagaił do księdza Chatkowy.
    – Ależ synu co to za ton – usiłował przejąć inicjatywę duchowny.
    – Chcecie mi tu ……

  34. 34
    Hipis aus Stettin:

    … burdel z chaty zrobić? Nie życzę sobie tutaj takich „gadżetów”! Jasne?!
    – Nie wiesz kim ja jestem. Głosu na duchownego nie podnoś mój synu, bo spotka Ciebie zasłużona kara. – Odrzekł spokojnie ksiądz. Lecz po chwili cofnął się o dwa kroki, kiedy zobaczył coraz to wyraźniejszy kolor purpury na twarzy Naczelnego. Brakowało mu tylko kardynalskiego kapelusza. Nie wytrzymawszy napięcia i zupełnie nie kontrolując emocji Chatkowy wrzasnął tak głośno, że nie w Zagórzu, ale i pewnie w Warszawie można by było słuch stracić:
    – Jak jeszcze raz się ksiądz w taki sposób odezwie, to wycendolę waszą oazę na zbitą skorupę!!! Żeby was wilki pożarły, ot co!!! Jak chcecie tutaj zostać, wiedzcie jedno: Żadnych kondomów i wibratorów!!! – darł się już niemiłosiernie. Ksiądz struchlał i nic już się nie odzywał. Słuchał gospodarza pobladły ze strachu.
    – Może mi tutaj jeszcze gumową lalę będziecie dmuchali, co?!!!!
    – Ależ synu… – ojczulek próbował przebić się przez frontalny potok słów.
    – Nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę Twoim synem!!! – Wrzasnął.
    Tymczasem Malwina i Darek chichocząc przypatrywali się całemu zajściu. Jednocześnie chłopak na lewo i prawo rzucał spojrzeniami, oczekiwał Mariusza z myślą o złocistym płynie, po który kompan udał się do sklepu. Już w ustach czuł jego delikatny smak.
    Zaś w innym kącie chatki małe oqrwieńce nie mogły otrząsnąć się z szoku, jaki wywołało nagłe pojawienie się Barabasza. Pierwszy przełamał się Marmol: – Po pierwsze: wczoraj odwaliliśmy taki numer, że skończył się cały alkohol. Po drugie: wykluczyliśmy Ciebie za nadmierne spożycie jak pamiętam. Barabasz odrzekł: – Długo o tym myślałem, nawet byłem na odwyku. Tak tylko myślałem, że wypijemy coś na zgodę i wyciągnął rękę do Najważniejszego. Po chwili wszyscy tonęli już we wzajemnych uściskach.
    – Skoro część oficjalną mamy już za sobą, to proponuję wziąć się do roboty. Mam pomysł na to jak dać porządnie w kość oazowiczom, a i przy okazji dostanie się wszystkim. – zaśmiał się szyderczo Barabasz…

  35. 35
    Maćko:

    Mariusz śmigał po browar, jakby mu kto pieprzu pod ogon (!) nasypał. W zakręt przy cmentarzu tak wszedł, że aż mu sandały zapiszczały. Złapał pion po podparciu nosem, lekkim telemarku na prawym kolanie i już wychodził na prostą. Po chwili tylko kurz nieopadły wskazywał kierunek, w którym udawał się Mariusz…

    „Kiedy chcesz z gardła kurz wypłukać, tu każdy wskaże ci drogę, w bok od przystanku PKS-u, w lewo od szosy asfaltowej (…)

    Bar Pod Kamieniem przywitał go gościnnie otwartemi skrzydły drzwiowemi i zaproponował na początek dla spłukania kurzu z gardła i much z zębów małego browarka. Kurz upartym się okazał, więc płukanie powtórzonym być musiało. Bardzo upartym… 
    Po trzecim płukaniu poczuwszy chęć na moc jakowąś większą w środkach czystości do gardła, Mariusz podszedł zdecydowanym ruchem do lady i zawiadiacko zagadnął barowego:
    – A coś, co kopie i grzeje macie? Bo ten browar jakiś cieniutki…
    Barowy lekko zzezował na dyskretnie uśmiechających się z przyzwoleniem bywalców lokalu stojących za plecami Mariusza, następnie zaproponował mu delikatnie musujący, podniebienie masujący, w ciemię kopiący napitek o tyleż dźwięcznej, co obco brzmiącej nazwie „apfel-strong”.
    Cóż, zwodnicze 0,5l Mariusz wciągnął duszkiem lekko sobie poprawiając działanie klimatyzacji w organizmie, drugie 0,5 przetarło mu oczka do łez i dźwięk dobiegający z otoczenia uczyniło znośniejszym. Przed kolejnym barowy lojalnie ostrzegł, że „trzeciego nikt nie dokończył”. Mariusz zaordynował 12 sztuk do plecaka i jeszcze jedną na miejscu… na miejscu… na miejscu się obudził po półtorejgodzinie.
    Pomocna jakaś dłoń dobrotliwie wyjęła mu z ręki zgrabne szkiełko z na dwa palce chlupoczącą na dnie pozostałością… Inne pobłażliwie delikatne dłonie włożywszy Mariuszowi na plecy jego podróżny wór, ustawiły go w pion, lekko popychając w kierunku wyjścia. Po nieudanym wyjściu z progu, z lekkim opóźnieniem odbicia, Mariusz przeszorował ścieżkę z baru do szosy, do czysta. Znów dobre dłonie nadały wyprostowaną sylwetkę zmęczonemu wędrowcowi. Po kilku krokach, niestety zakręt w prawo na asfalt okazał się zbyt ciasnym dla lekko rozregulowanego układu kierowniczego Mariusza… Dłonie, pion, kierunek oraz kop na szczęście. I pooooszło.

    Wdrapawszy się z niemałym trudem na górkę, Mariusz, który po kolejnym odbiciu od torów wygrzebał się z rowu, ujrzał przecudny widok: w zachodzącym niemrawo słoneczku widoczny był na wyciągnięcie dłoni, pionowo zmierzający do nieba, słup dymu z komina jego upragnionego celu. Zarzuciwszy tyłem na szutrze ruszył śmiało na skróty przez łakę, mając przed oczyma ten wskazujący kierunek znak od Chatkowego…

    Nieboskie stworzenie wsunęło się z chlupotem w krąg światła rzucanego z tarasu, budząc zdziwienie Malwiny, lekkie zaciekawienie Gospodarza i popłoch wśród czarno odzianej trzódki, która z przejmującym „apage, satanas” czmychnęła do wnętrza. Mariusz, któremu z gęsto oblepionego błotem lica płynęła błogość świętego (a on to był po udanej, choć czasochłonnej przeprawie przez rzekę, która pojawiła się na jego krótkiej drodzy tyle niespodziewanie, co zagadkowo), po lekkim piruecie na dole schodów, rozłożywszy skrzydła gładko wylądował na tarasie… Gospodarz rzuciwszy fachowo okiem na stygnące w wieczornej mgle lekko przymknięte oczy transportowca, orzekł: apfeln był. W polu widzenia jednocześnie znalazł mu się poczciwy, w prezerwatywy zaopatrzony klecha, krzątający się po kuchni z zadartą do kolan sutanną i wypchany jabłecznikiem plecak Mariusza. „Już ja ci księdzuniu dam winka na jutrzejszą mszę, aż ci kiecka spadnie…”

    Oqrwieńce z podziwiem spojrzały na Chatkowego…

  36. 36
    E.z Czakowa:

    Faaajnie ;)…proszę cdn…

  37. 37
    SamaJużNieWiemKtoJa::

    Wątki biograficzne? ;););)

  38. 38
    Maćko:

    Autobiograficzne… :)

  39. 39
    ojciec prezes:

    To niespodziewane połączenie dwóch żywiołów – wściekłej pasji chatkowego i oqrwienczej złośliwości namieszania wyzwoliło potężny potencjał co niczym chmury gradowe nadciągnął na ten niewątpliwe spokojny kawałek końca świata.
    Barabarasz zauważył, że po ostatniej deklaracji Chatkowego zainteresowanie jego niewątpliwie oqrwieńczymi pomysłami spadło wśród chochlikowej braci. Jednak nie zamierzał się poddawać i swoje czyny w legendę zamierzał ozdobić.
    Chatkowy tymczasem …

  40. 40
    ojciec prezes:

    … przeplatając tak jakby za starannie niesforne witki płotu zagaił do Darka.
    – Cokolwiek by się jutro działo macie być zdziwieni i reagować rechotliwie a radośnie. Aby mi tu tylko jakiś bunt nie powstał.
    – A co się będzie działa? – dopytywał Darek.
    – Nic co byłoby bluźniercze – zakończył króciutki wykład Chatkowy.
    – Acha, powiedz dziewczynie i temu nieprzytomnie szczęśliwemu też. Jemu rano bo dzisiaj łeb ma jak jabłko – rzucił na odchodne.
    Co tam czekać z tym wszystkim do jutra – w myślach dodał Barabarasz i poszedł po siusiumajtka bo sam tego oqrwieńczego jak gad kawału jaki wymyślił nie da rady wykonać.

  41. 41
    Hipis aus Stettin:

    „Nic co by było bluźniercze” – Barabasz zacytował Chatkowego Siusiumajtkowi, gdy ten zagłębił się w swoich myślach aby opracować jakiś plan. Po chwili jednak słowa kamrata przedarły się przez korę mózgową malucha i zaczęły smagać najdelikatniejsze zwoje.
    – Ha! Wykrzyknął siusiumajtek. – Czy nie uważasz przyjacielu, że pokropienie porannej kaszki oazowiczom „odrobiną” apfelu?
    – Wiesz? To jest świetny pomysł. – odrzekł Barabasz i z szyderczym uśmiechem na twarzy miętolił coś w swojej kieszeni.
    – Co tam chowasz? – Spytał Siusiumajtek. – Powiedz mi i to szybko, bo jeśli przegniemy to Chatkowy nas wszystkich wykastruje! Zdenerwował się na dobre.
    – Eee tam. I tak, nawet jak ci powiem, nie będziesz wiedział.
    – Zaryzykuję… – tu maluch zrobił przerwę, ale pozostając bez odpowiedzi dodał: No słucham!
    – Ok. Mam tutaj taką przyprawę, wziąłem ją z górskich hal. Zabije smak apfela dolanego do potrawy tak skutecznie, że żaden ze „świętoszków się nie połapie.
    Siusiumajtek odetchnął z ulgą i bardzo zadowolony poszedł ułożyć się do snu. Śnił mu się Gospodarz, który wyłapał wszystkich oqrwieńców i szczując ich Qrwipudlem zakazał robić gościom bluźnierczych numerów pod groźbą kary śmierci. Jego twarz przybrała bardzo groźne rysy i nie wróżyła nic dobrego.
    Wtem nastąpiło mocne szarpnięcie. Siusiumajtek zerwał się na równe nogi, jęknął i zaczął ciężko sapać. Był spocony ze strachu.
    – Ciii. – Szepnął Barabasz. – Wszystkich zaraz pobudzisz, a działać trzeba.
    Maluchy zeszły do izby i zaczęły uwijać się jak w ukropie. Zadanie było o tyle trudne, że trzeba było zachować kompletną ciszę. Szybko odnalazły zapasy oazowiczów oraz butelki z apfelem i zaczęły nasączać nim kaszę.
    – Idź po coś, czym zamieszamy w tej kaszce. – Rozkazał Barabasz Siusiumajtkowi, i gdy towarzysz podszedł do szafki oqrwieniec szybko wyciągnął woreczek i równie szybko zaczął rozrywać małe kapelusiki na drobniutkie kawałki. Chwilę po tym jak wsunął woreczek z resztą zawartości do kieszeni pojawił się Siusiumajtek, który trzymał w dłoni drewniana łyżkę.
    – Mieszaj młody. No co się tak patrzysz w ten gar? – pisnął Barabasz. Ruchy na sprzęcie i znikamy.
    – Patrzę, że dodałeś tą przyprawę, ale jakoś podejrzanie mi ona wygląda.
    – Podejrzanie będzie wtedy, jak nas nakryją z tą łychą nad garem turystów! Jazda z tym! – Warknął starszy, po czym wyrwał młodemu łyżkę i zamieszał wszystkie składniki.
    Po zatarciu wszystkich śladów mającej się dokonać wkrótce zbrodni, oqrwińce podreptały na swoje leża i jakby nigdy nic położyły się spać. Zanim jednak zanurzyły się na powrót w krainie snów Siusiumajtek mógłby przysiąc, że usłyszał jak Barabasz wymamrotał słowa: „Już ja ci dam” i „… co by było bluźniercze”…

  42. 42
    E.z Czakowa:

    no i co dalej????

  43. 43
    Maćko:

    No i co dalej? – zapytał sam siebie Siusiumajtek wygrzebując ostatniego grzybka z kaszki.

    Barabasz myślał, że z byle Szczylem ma do czynienia, a przecież Siusiumajtka, jak go już najlepsi jego koledzy wyciągnęli z „basenu niebieskiego” po sławetnej kąpieli, to w sposób równie skuteczny, co widowiskowy ciągali go po łące w tę we w tę. A, że dotknąć go nie śmieli bezpośrednio z powodu woni, która zwyczajowo się snuje za wojskiem, taszczyli go na pogrzebaczu – więc raz bokiem, raz tyłem a raz paszczą śliskał się po trawie, łykając wszystko, co w trawie żyło. W trawie, która niejednego już grzybka widziała.

    Teraz wiecie, skąd Sisusiumajtek tak obeznany ze sztuką psychokolorowania sobie świata był…

    Tymczasem niczego nie spodziewający się Gospodarz, obudzony przemożnym ciśnieniem wewnętrznym, chcąc udać się na podlewanie swego nowego płotku, zrzucił nieostrożnym ruchem dłoni nieskoordynowanych brązową maziugę. która znalazła się, chociaż nigdy nie zgubiła, na krawędzi pieca, wprost do swego nowiutkiego gumofilca. A, że człek szlachetny i łaski pełny, to jego prawica nie wiedziała, co robi lewica i noga się zagłębiła w gumofilcowica…

  44. 44
    ojciec prezes:

    …, który jak gad pasował do ostatnich upałów a tam szlachetne połacie stopy Gospodarza plasnęły w maź chłodnawą a przez to nie przyjemną o poranku. Wyciągnąwszy szybko a i z wrzaskiem właściciel stopy ujrzał nie tylko widok wręcz gówniany a i nozdrzami zgarną woń przebrzydłą.
    – Kuuuużwaaaaaaaaaaaaaaaaaa – rozległo się niczym jelenia na rykowisku ryk, ba lub nawet smoka zawycie kiedy dostarczona mu panna była koścista i cnotliwa.
    – Który to? – po kolejnym wdechu kolejne piekielne ryknięcie rozdarło ciszę chaty.
    Pozostali dochodzili do siebie po pierwszym sztyletowym dźwięku a tu drugi niczym strzała łucznika przygwoździł ich do miejsc spoczynku. Tylko jeden osobnik niczym rycerz wspaniały okiem nie mrugnąwszy odmawiał poranny brewiarz. Między wersami radując się myślą – …..

  45. 45
    ojciec prezes:

    … chwała Najwyższemu a temu bucowi nieokrzesanemu piekielne męki, wybacz mi Panie ale nie wytrzymałem i ułomność swą okazałem srając mu do filcoka.
    Oqrwnieńce po zapadnięciu ciszy szeptem przepytywali się który to tyle narobił w filcoka i rabanu zarazem. Barabarasz na spytki wziął Siusiumajtka – Tyś nasrał mu?
    Ja? Gdzież bym tyle narobił! Co ja krowa jestem? – odszczekiwał się z kąta.
    Marmol starał się zapanować nad tym poplątaniem i pomieszaniem. Czy to któryś z was? – zawołał?
    Bo jeśli nie my to mamy nowego twardego wroga. Trudno nam będzie na dwa fronty wojować – zakończył smętnie.
    – A chyżo rozbiec się po chacie i na iskać mi jakiś dowodów abyśmy mogli wroga rozpracować. Kimkolwiek by nie był. Mało ludków więc łatwo wam będzie. Do rooooobotyyy!

  46. 46
    E.z Czakowa:

    Jejjjciu!ależ się maluje portrecik w sutannie…;)Pozdrawiam.

  47. 47
    Maćko:

    - Jejjjciu!ależ się maluje portrecik w sutannie…;) Pozdrawiam. – tuż nad plecami Gospodarza siedzącego na schodach i pochylonego nad swymi zapachem i kolorem znękanymi stopy, rozległ się cichy głosik z ust cudnych, rozwianym włosem Naczelnego OQ. rozchylonych nieprzyzwoicie, które to pod zakonnym welonem przypadkiem li tylko się znalazłszy, same swą śmiałością spłoszone zamilkły.
    – Ki chm…? – lotnie pomyślał Gospodarz, spostrzegłszy, któż swą opinię o kataniarzu raczył wypowiedzieć, zdziwiony, że siostra w welonie będąc, miast habitu kusą koszulinę nocną w rękach dzierżyła, do królestwa na łące niebieszczejącego najwyraźniej się wybierawszy. – A cóż to siostra pryncypałowi zarzucić może? – zapytał hardo, jak dębowy kołek.
    – Dużo – skromnie opuściwszy oczy, odpowiedziała pokorna, jak sosenka opodal, zakonna panna. – Będzie Szanowny Gospodarz miał z nim trzy światy, bo na wyimaginowany grzech on bardziej zajadły niż Szanowny Gospodarz na niewinność niewieścią… – chlipnęła z niejakim wyrzutem niespełnionych nadziei, dziewoja.
    – Ożesz! – zamyślił się z zadumą Naczelnik – czas siekierkę wojenną z oqrwieńcami zakopać i na lekką swawolę im pozwolić, bo mnie ten kleszyna czci i wiary do reszty pozbawi. A i chałupę gotów chcieć w ogniu oczyścić, jak jego poprzedniki czynić nawykli… a nawyk, wiadomo, człeka druga natura i wyplenić go nijak do cna nie udaje się. To pomyślawszy zakrzyknął: zbiórka w kominie, oqrwieńce!
    Na zdziwiony wzrok panny habitowej z lekkim uśmiechem zaznaczył: – co by mi się tu jakieś Auto-da-fé nie zdarzyło, komin trza przeczyścić oraz przepchnąć. I pozostawiwszy zakonnicę z piersią unoszoną przyspieszonym oddechem spowodowanym uwagą o konieczności czyszczenia komina, udał się po drabinie niejakubowej do najwyższej części swych włości, dzierżąc w ręku sznur ze szczotką i odważnikiem 5-kilowym…

    „Zbiórka w kominie, oqrwieńce!” przebrzmiewało jeszcze w chacie, odbijając się z jękiem i głuchym łoskotem o wszystkie zakamarki chaty. Nie było tak zaspanego oqrwieńca ani tak głodnego, by jeden leża a drugi łyżki nie porzuciwszy, w pośpiechu i na wyścigi, tupiąc przy tym niemiłosiernie a dla uszu turystów sponiewieranych Bieszczadem zazwyczaj nieznośnie, nie udał się przez wystygłą pieca dochówkę wprost do nieużywanego przewodu kominowego.

    A tymczasem spode parkingu głos się nieść począł, posiłki spieszące aż od Gdyni Naczelnemu na ratunek zwiastując. – Jabole, bieszczadzkie, bieszczadzkie jabole – tak oto pieśń rycerska nadzieję wlała w serce Gospodarza, któren po trzech piruetach, lekkim nosem podparciu o chropawą, jak jego sumienie, powierzchnię eternitu, wdrapał się był na szczyt chaty (…)

  48. 48
    Szymon:

    Wzrokiem ogarnął sytuacje na tarasie i w głowie zakiełkowała mu myśl, z początku maleńka niczym ziarnko piasku. Gospodarz uśmiechnął się. To był paskudny uśmiech.

  49. 49
    Hipis aus Stettin:

    - Baczność oqrwieńceeeeeeeeee, kooooolejnooooooo ooooodliiiiiczzzzz. Półgłosem wygarnął Chatkowy.
    – ERaz, dwa, trzy,… osiem. – Ostatnim był Barabasz.
    Gospodarz szczególnie jego surowo zmierzył spojrzeniem ostrym tak mocno, że oqrwieniec aż się skrzywił z bólu.
    – Słyszycie tę przyśpiewkę? – Zapytał.
    – Tak jest – odpowiedział Marmol – Słyszymy.
    Więc teraz patrzcie mnie na usta. To są bezwzględni i nieznający litości turyści. Moi ziomale z Trójmiasta. Niedługo po nich przybędzie również typ ze Szczecina. Jest to szczególnie niebezpieczny czarny charakter.
    Na te słowa oqrwieńce wpadły w popłoch. Rozległ się bezładny i paniczny szept:
    – Co teraz? – Spytał Siusiumajtek.
    – Już po nas. – Rzekł Najtarszy.
    – Ratunku! – Błagalnie zwrócił sie do Naczelnego Barabasz.
    – Teraz to ratunku, tak? Wcześniej gotowiscie mnie w qrestwie utopić zarazy paskudne! Ale dość. Daję Wam ostatnią szansę, więc uważnie słuchajcie. Wyjeżdżam jutro na dwa dni reperować auto. Waszym zadaniem jest przepędzić stąd oazowiczów na cztery świata strony. Nie obchodzi mnie to jakie metody zastosujecie, ale są dwa warunki:
    – Pierwszy, chata ma zostać N I E T K N I Ę T A!
    – Drugi, macie współpracować ze zbliżającymi się gośćmi. Pamiętajcie tylko aby nie wchodzić sobie w paradę oraz na linię wzroku.
    – Tak jest! Odrzekł Najstarszy. Czy masz jeszcze jakieś życzenia?
    – W zasadzie – pomyślał chatkowy – … habiciara…, …komin…
    – Jaki komin? – Spytał Marmol.
    – Nic, nic… – odrzekł Naczelny. – Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy… Jadę jutro. – Wypowiedziawszy te słowa upewnił się czy maluchy zrozumiały jego warunki, odwrócił się z tym samym szyderczym uśmieszkiem i zszedł z dachu. Idąc do chaty nucił zdawałoby się znajoma melodię, szepcząc tylko „… para buch…”, „… tłoki w ruch…”

  50. 50
    Szymon:

    A potem nadeszła ciemność. Spowiła wszystko. Jedyne co zostało zapamiętane zostało zapomniane, a rano jeno głowa bolała i ten piekielny mętlik. Gdy w końcu blask słońca, zapach jajecznicy, dziwny gwar ich dobudził, Chatkowy już był w drodze a oazowicze już nie byli oazowiczami.
    -Co się stało do cholery z moimi bateryjkami? – pomyślał ten najgrubszy
    -Tak, niedźwiedzia krew zmienia ludzi- pomyślał ten najmniejszy, spokojnie wtulony w obfitą pierś byłej oazowiczki.
    Tylko jakoby przez mgłe, powracało uporczywe wspomnienie dziwnego zielonego płynu. Dlaczego sztuka odmawiania zanika w pewnych okolicznościach?(…)

  51. 51
    Hipis aus Stettin:

    Skoro nie zostało zapamiętane, należy zatem nieco w czasie się cofnąć:
    Nocka była „na bogato”. Cała chatka wręcz ruszała się od miłości do bliźnich płci pięknej… Nawet upadek księdza nawalonego jak Autobus w godzinach szczytu nic nie był w stanie zakłócić. Pozbierały go oqrwieńce, których nie był już w stanie zobaczyć. Mamrotał tylko: „Muszę ją znaleźć, nie mogę się oprzeć pokusie.”. Jednak maluchy nie dały duchownemu zrealizować planu. Rozebrały na golasa i przywiązały już śpiącego do słupka podtrzymującego strop. Ledwie to uczyniły drzwi chaty zaskrzypiały i ekipa z Trójmiasta przekroczyła progi. Oqrwieńce zgodnie z przyrzeczeniem zdązyły się ukryć po kątach. Reszta za nic miała pojawienie się nowych gości, nie dała im zasnąć, pomimo okropnego zmęczenia. Odgłosy szczęścia wywołały u nowoprzybyłych antypatię do już obecnych. Tylko Mariusz i Darek zeszli zrobić herbatę i kilka kanapek zmarzniętym gościom. Szybko się zaprzyjaźnili i zawiązali pakty. Zaczęli od księdza, którego nietrudno było zauważyć. Z początku chcieli go pozbawić tego, co i tak mu było niepotrzebne, lecz skończyli na wymalowaniu mu na ciele scen z piekła rodem.
    Wracając już do kolei rzeczy:
    – K…a!!! – zaklął siarczyście chatkowy. Wiedziałem, że tak łatwo nie dojadę do Dołżycy. Otworzył maskę, z pod której pękniętym przewodem wyciekał olej.
    – Czym ja to teraz wyczyszczę i zakleję? – zapytał sam siebie. I zaczął szukać jakieś szmaty. Pociągnął za jakiś kawałek materiału i jego perłowym oczom ukazał się znajomy… kostium, z którego kieszeni wypadł różaniec. Szybko sobie przypomniał, co wydarzyło się tej nocy i uśmiechnął się szeroko. Zapalił papierosa i rozdarł szaty. Kawałkami płótna i taśmy izolacyjnej zatkał przecięcia na przewodach. Resztą starł olej z silnika i podpalając szmaty wszystkie ślady nieprzyzwoitości.
    – No mam tylko nadzieję, że pamiętała aby ubrać się zanim inni wstaną… – Jeszcze raz szeroko się uśmiechnął i pogwizdując w takt rozklekotanego silnika pomknął przed siebie zostawiając w tyle błahe sprawy i piękny krajobraz…

  52. 52
    Sylwek z Nowej Huty:

    :-D

  53. 53
    E.z Czakowa:

    No tak…Chatkowy wyjechał,oqrwieńce w rozpaczy a CDN-y zaniemogły…a szkoda…hystoryja się upindoliła w najciekawszym miejscu :(

  54. 54
    Szymon:

    Inne miejsce, inny czas. Ocalały oqrwieniec tarza się ze szczęścia, panuje jakiś taki specyficzny spokój. Nieopodal ksiądz po kolędzie chodzi. Dobrze że mróz siarczysty, malunki z piekła rodem okazały się trwałe, więc po raz kolejny szczelna sutanna okazała się nad wyraz praktyczna.
    „Oj nie zapomnę tych turystów” zamruczał pod nosem. Z drugiej strony przypomniał sobie, jak to na drugim roku seminarium, kumpel sobie tatuaż walnął na całe plecy. A teraz pomocnikiem biskupa jest, karierę robi. „Może jednak pójść w tą stronę” myślał głośno. Póki co nieuchronnie zbliżał się do kolejnego domostwa uzbrojony w kropidło i radosną pieśń …

  55. 55
    Maćko:

    „Bracia! Wstańcie jeno!” – nieznośny dźwięk nieuchronnie nadchodzącego wyrzutu sumienia odezwał się w głowie swobodnie leżącego pod białą niwą, zakopaną na niwie zielonej, osobnika płci nieustalonej…
    – Ożesz… tego głosa to ja znam, przemknęło mu przez skołataną trzecim przedmuchiwaniem gaźnika (w tym dniu) głowę.
    – Ożesz… zatkało aparat śpiewu księdzu spieszącemu po szosie-kolędzie, nieopodal (czyli tuż, albo tyż ciut dalej) … Ja ten głos znam… taaaak… i wróciły obrazy cudnej i cuda czyniącej siostry Cecylii od aniołów. Aniołów ciepła i zapomnienia… I ten kaszlący głos dławiącego się cienkim paliwkiem silnika przywodził na myśl szelest habitu lekko zsuwającego się na podłogę…
    W innym czasie i innym miejscu.

    Tak. Zdecydowanie ten czas i to miejsce są inne, ale jakby takie same…

    Rżnął kropidło do rowu, śmiałym ruchem podszedł do kudłatego łba ginącego w czeluści otwartej paszczy białego Lewiatana i namacawszy kilkanaście zebranych dzisiaj kopert wyjął je swobodnym ruchem i rzekł głosem nieznoszącym sprzeciwu:
    – Na! Coby te małe oqrwieńce, co z zimna skryły się w rurze wydechowej, uniemożliwiwszy dalszą podróż, można było wywabić zapachem gorącego żuru i zimnego piwa… Na!

    (…)

    Minut, czy też godzin kilkoro później.
    – Na Jaworzec! – rozbrzmiewała dziwnie zgodna pieśń objętych, za kierownicą, długowłosego faceta (chyba?) i krótkoostrzyżonego, ale za to w kiecce, równiez faceta (chyba?) przy wtórze stadka oqrwieńców, które to pooblekane w białe serwetki pościągane z wielkanocnych (no, troszku się kolęda przedłużyła dobrodziejowi) koszyczków wyglądały jak doroczny zlot miniatur ministrantów…

    Gdzie ich powiedzie skrajem dróg, gzygzakowaty życia sznur…?

  56. 56
    E.z Czakowa:

    Oby do przytulnej a goscinnej chalupy…

  57. 57
    Sylwek z Nowej Huty:

    Tak Nam dopomóż Bóg :-)

Leave a Reply


5 + = jedenaście